HISTORIE PORODOWE
List nr 1
Właściwie na każdym etapie łącznie z szaleńczą jazdą przez miasto do szpitala oddech złotej nitki ratował sytuację przy wychodzeniu z samochodu i przechodzeniu przez ulicę. Trudno jest uwierzyć, bardzo trudno zastosować, ale ja spróbowałam nawet eksperymentu właśnie siedząc na piłce, by poddać się skurczowi, odchyliłam głowę do tyłu starając się rozluźnić mięśnie szyi, głowy, twarzy i byłam zaskoczona jak zdecydowanie inny w odbiorze był ten skurcz od tych, na które ciało dość automatycznie się zamyka, kolejny etap odbył się w wodzie, gdzie w pozycji kota o 20.05 urodziła się córeczka.
Ostatnia faza trwała podobno 34 minuty, ja nie wierzyłam, że to się dzieje i że dzieje się tak szybko. Podobno byłam bardzo skoncentrowana na sobie i tym, co się ze mną dzieje, nie straciłam panowania nad oddechem i to jest na pewno ogromna zasługa zajęć jogi, tego rodzaju świadomego obcowania ze swoim ciałem, który ma miejsce podczas porodu. Oczywiście mój poród był błyskawiczny i wymarzony, bo pozbawiony interwencji medycznej, ale wydaje mi się, że to dzięki pewności, że moje ciało wie, jak to zrobić, a tę pewność zyskałam na Twoich zajęciach. Dziękuję!
Pozdrów wszystkie koleżanki z wtorkowych zajęć, trzymam za nie kciuki, moja rada to tylko to: Niech budują w sobie zaufanie, że potrafią urodzić swoje dziecko, oddech, wydłużony wydech, by wyśpiewać-wytchnąć dziecko na świat i rozluźnienie twarzy. Poza tym, ćwiczenia mięśni dna miednicy… w moim przypadku zaowocowały 2 mm pęknięciem na wardze sromowej, a więc warto!
Do zobaczenia na jodze poporodowej 🙂
Ania
* Rzym – jedna z trzech sal porodowych znajdujących się w Przyszpitalnym Domu Narodzin
w CM Żelazna w Warszawie
List nr 2
Cześć Inga 🙂
Trochę to trwało zanim udało mi się zebrać do napisania tego maila, ale to, dlatego, że mój syn jest straszną przylepą i nie odstępuje mnie na krok:), spędza na rękach mamy jakieś 20 godzin dziennie, co powoduje, że mama nie ma zbyt wiele czasu dla siebie;)
Minęły tylko dwa tygodnie a mi wydaje się, że nigdy nie było inaczej, że On od zawsze jest
z nami. Sam poród jest tak odległym wspomnieniem, że aż dziwnie do niego wracać. Zawsze wydawało mi się, że wszystkie nieprzyjemne aspekty porodu odcisną piętno i zostaną w moich myślach na zawsze, tymczasem za każdym razem, gdy o nim myślę widzę, jak położna kładzie mi mojego „aniołka” na piersi i wspominam tylko to pierwsze wrażenie – jaki On jest maleńki!!! Rzeczywiście, przed porodem myślałam, że będzie dużo większy, a urodziła się kruszynka 56 cm, 3280 g 🙂
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że wszystkie przygotowania, ćwiczenia i rady z zajęć jogi są bezcenne 🙂 Oddech i jego świadomość działają cuda, dzięki niemu skurcze przychodzą
i przechodzą swobodnie, w moim przypadku na tyle swobodnie, że udało mi się zostać
w domu aż do momentu, gdy pojawiały się, co 3-4 minuty. Przez dłuższy czas myślałam, że to skurcze przepowiadające, a nie te porodowe 🙂 Jak zdecydowałam się jechać do szpitala, miałam już 5 cm rozwarcia. Dotarłam na miejsce o 23: 15 a Janek urodził się o 2:55. Bardzo polecam wszystkim dziewczynom nie spieszyć się do szpitala, pozytywne myślenie, oddech złotej nitki i piłka bardzo relaksują, czas spędzony w domu mija o wiele szybciej niż
w szpitalu…
W porodzie pomagała mi cudowna położna […]. Proponuje różne pozycje i nie pozwala utracić wiary we własne siły […]. Już na zajęciach jogi udało Ci się mnie przekonać, że dam radę 🙂 wiara we własne siły, afirmacja i myślenie o maluszku zamiast o sobie to klucz do szybkiego porodu 🙂
Pozdrawiam
Nina
List nr 3
Moje Drogie,
Bardzo chciałam do Was napisać, za pośrednictwem Ingi oczywiście, zaraz po porodzie, ale później pomyślałam, że moja euforia to nic innego jak działanie hormonów i nikt mnie nie weźmie na poważnie. Nawet zastanawiałam się, czy nie zejść do Was na zajęcia z góry, ale pochłonęła mnie moja córeczka bez reszty – no i każdą jej drzemkę wykorzystywałam na odsypianie. A teraz minęły już 3 tygodnie, a moje uczucia się nie zmieniły, więc to chyba nie tylko hormony.
Muszę Wam to opowiedzieć, bo przez całą ciążę, większość osób lekko się uśmiechała, lub nawet szydziła z mojego planu porodowego. Mianowicie, wymarzyłam sobie utajoną I fazę porodu, – czyli tę najdłuższą i najmniej przyjemną. Kiedyś przeczytałam, że coś takiego się zdarza i tak przyczepiłam się do tej myśli, że… stało się. Wszędzie powtarzałam, że taki jest plan, a wszyscy wkładali to między bajki, a tu jednak. Siła wizualizacji i afirmację czynią cuda. Nie zgadzało się tylko jedno, miałam przyjechać do domu narodzin i dowiedzieć się, że mam 7 cm rozwarcia – faktycznie było 10 i dzięki Bogu nie było strasznych korków. Oczywiście chwile nerwówki mnie nie ominęły – a właściwie mojej położnej – ponieważ ja byłam skupiona już tylko na wydychaniu mojego dziecka – zapis KTG był zawężony – cokolwiek to znaczy, – ale podjęła chyba słuszną decyzję, że jedziemy rodzić i to była ostatnia chwila.
Było też zabawnie, bo mój mąż dumnie ciągnąc walizkę i położna pędząca do sali nie wpadli na to, że mogę nie dać rady dojść na własnych nogach ich tempem. I zostałam w połowie korytarza na kanapie, a oni zorientowali się dopiero po chwili, że kogoś brakuje. W sali też nie obyło się bez śmiechu – szczególnie, kiedy położna powiedziała, że w majtkach porodu nie przyjmie, a ja nie byłam w stanie powiedzieć „to niech mi je ktoś zdejmie” – na szczęście mój mąż odnalazł się w sytuacji i od progu do drabinek z materacem dotarłam już na czworakach. 10 min później moja córeczka była już z nami na tym świecie. Śliczna, zdrowa, niezmęczona trudami porodu. Wszyscy śmiali się, że taka ładna jak po cesarce.
Następnego dnia, już na zwykłym bloku porodowym – tam nocowaliśmy, bo nigdzie nie było miejsca, w domu narodzin także – padło pytanie „a co Pani tak siedzi?” Nie wiedziałam, o co chodzi, czy mam wstać. A chodziło o to, że nic mnie nie boli, bo powinnam leżeć, zdychać
i wietrzyć krocze. A ja w euforii czekałam, aż nas wypuszczą do domu.
Cała akcja, od pierwszego skurczu do rozwiązania trwała 2 godziny. W tym czasie oczywiście postanowiłam wziąć prysznic, wysuszyć głowę, a mój mąż z komórką nerwowo liczył odstępy między skurczami i kiedy były, co 3 min, „bardzo spokojnie i drukowanymi literami zapytał – „Czy jesteś pewna, że suszenie głowy w tym momencie jest absolutnie konieczne?” A ja go zapewniałam, że mamy mnóstwo czasu i jeśli te skurcze będą regularne przez godzinę to pojedziemy. Na szczęście mnie nie posłuchał. W samochodzie puścił mi płytę z „łagodnym porodem”, a do mnie docierały już tylko urywki dźwięków i informacji. Słuchałam tej płyty przez połowę ciąży, a wtedy w samochodzie czułam jakbym słyszała to pierwszy raz, byłam
w zupełnie innym świecie. Cudownym świecie, mimo bólu byłam w euforii i tak totalnie skupiona wewnątrz mojego ciała, jak nigdy przedtem. Mam wrażenie, że moje ciało dokładnie wiedziało, co robić, a ja tylko starałam się tego nie zakłócać. Podążałam, za jakimś wewnętrznym głosem.
Mimo wielu wątpliwości, które miałam wcześniej, poród przebiegł cudownie, jedyne, co mnie zaskoczyło, to to, że miałam olbrzymie kłopoty z komunikacją ze światem zewnętrznym, było to prawie niemożliwe. Dlatego strasznie ważne, żeby był z Wami ktoś, kto zna Was na wylot – mój mąż wyczuwał, czego potrzebuję i dokładnie wiedział, czego sobie życzę podczas porodu a czego nie i to dawało mi gigantyczne poczucie bezpieczeństwa. Położna nie głaskała mnie po głowie, tylko wydawała mi zwięzłe komendy. Normalnie uznałabym ją za oschłą, ale doskonale odnalazła się w tej sytuacji, tego właśnie potrzebowałam. Zresztą nic innego by do mnie nie dotarło, byłam zupełnie gdzie indziej i tylko chwilami łapałam kontakt
z „ziemianami”.
[…] Podczas porodu oddechy były najważniejsze i chyba pojęłam który kiedy zastosować. Najtrudniej było nie przeć wtedy, kiedy bardzo się chce. Ale to też się udało. Bardzo Ci dziękuję.
A dla Was dziewczyny […]. Pierwszy raz w życiu nie liczyło się dla mnie nic innego, żadne konwenanse i dobre obyczaje nie grały roli. I tego, co przeżyłam, życzę każdej w Was, bo to najcudowniejsze uczucie pod słońcem.
Nie życzę Wam szybszego porodu, bo możecie nie zdążyć dojechać
Pozdrawiam gorąco
Ola
List nr 4
Witam,
Zabieram się za pisanie, póki coś pamiętam z porodu (4 marca). Wszystko poszło bardzo dobrze, fakt, że to mój drugi poród, ale trwał 4 godziny, więc naprawdę krótko.5 Dni przed wyznaczonym terminem porodu o 2 w nocy zaczęły mi wyciekać wody, tak naprawdę nie byłam pewna, czy to w ogóle wody, ale intuicja mi podpowiadała, że lepiej jechać na izbę przyjęć i sprawdzić.
Na izbie przyjęć całkiem mi wody odeszły, więc wątpliwości się rozwiały a o 5 rano zaczęły się skurcze, o 6 rano dojechała moja położna i mąż, a o 9.00 Synek już wyskoczył na świat. Zaczynałam od rozwarcia 1,5 cm, a po 1,5 h było już 5 cm, II faza trwała ok. 20 minut.
Udało mi się powstrzymać od znieczulenia, chociaż miałam w trakcie chwilę zwątpienia. Położna poszła po dokumenty do znieczulenia, a w tym czasie mąż mnie przekonywał, że dam radę bez tego. To był moment, kiedy zaczęły się intensywne skurcze, a ja byłam zdekoncentrowana, bo mąż i położna ciągle coś do mnie mówili, a szczerze mówiąc tylko mnie to wkurzało i nie mogłam się skupić na oddechu złotej nitki. Powiedziałam mężowi, że mają dać mi święty spokój, jeśli mam rodzić bez znieczulenia, o czym mąż poinformował położną, jak tylko wróciła. Ja skupiłam się na sobie i na oddechu złotej nitki, bez którego nie wyobrażam sobie przetrwania skurczy. Między skurczami odpoczywałam z oddechem szumu morza, jeśli dobrze pamiętam nazwę, w sumie przychodził mi naturalnie i naprawdę pomagał odpocząć.
Przypominałam też sobie, że nie tylko mnie jest trudno, ale dziecko też jest w drodze i to dla niego duży wysiłek. Powtarzałam też sobie, że każdy ten bolesny skurcz przybliża mnie do spotkania z dzieckiem i ta świadomość pozwalała mi je znosić. Jeśli chodzi o pozycję, w I fazie usadowiłam się na piłce i trzymałam się brzegu łóżka. Gdy nadchodził skurcz, instynktownie podnosiłam się do góry, opierają się o łóżko. Kiedy zaczęły się skurcze parte, położna zaproponowała, żebym weszła na łózko w pozycję zbliżoną do kota, z rękami opartymi
o oparcie łóżka, a w czasie skurczu, żebym opadała na pięty, ręce na kolanach, czyli tak naprawdę w czasie skurczu siedziałam z nogami pod pupą. Byłam z tej pozycji bardzo zadowolona, bo opierając się o łóżko odpoczywałam między skurczami. Dużo krzyczałam, otarłam się o wydychanie dziecka oddechem kafeterii i przez chwile mogłam poczuć, że to naprawdę działa, górę jednak wzięła u mnie potrzeba parcie i wrzaski, które mi przy tych skurczach pomagały. Miałam niewielkie pęknięcie krocza, chyba za mało jednak dmuchałam świeczki.
A potem prawie sama słodycz, dziecko kładą na brzuch i można się poprzytulać.
Z mojej położnej byłam bardzo zadowolona, była super pomocna i miałam do niej pełne zaufanie. jednak obecność obcej osoby mi przeszkadzała, więc poprosiłam ją żeby wyszła
i monitorowała stan dziecka na zewnątrz (poprosiłam, żeby założyła mi KTG, bo chciałam mieć pewność, że z dzieckiem wszystko ok). Tak naprawdę, w czasie obecności położnej skurcze bardziej mnie bolały, myślę, że to, dlatego, że się wtedy dekoncentrowałam, nawet jak nikt się nie odzywał, przy I porodzie miałam takie samo poczucie, też rodziłam bez znieczulenia, ale poród trwał 10 h. To, że tym razem urodziłam tak szybko w dużej mierze zależało od tego, że moja szyjka była dobrze przygotowana (rozpulchniona), ja byłam cały czas w pozycjach wertykalnych, więc jak doszły mocne skurcze, szybko poszło.
Mój główny message jest taki, że oddech złotej nitki niesamowicie pomaga poradzić sobie
z bólem porodowym i mentalne nastawienie na dziecko, że ono też jest w drodze (dosłownie) i też jest to dla niego wysiłek. Obecność bliskiej osoby też jest dużym wsparciem.
Powodzenia! Będzie dobrze.
Serdecznie pozdrawiam,
Ala
List nr 5
Cześć Inga,
Mając w pamięci Twoją radę, żeby odpoczywać, dochodzę do wniosku, że chyba teraz łatwiej mi cokolwiek napisać niż za tydzień czy dwa kiedy Antoś przestanie być złotym śpiąco-jedzącym dzieckiem i zacznie wymagać więcej uwagi. A więc piszę 🙂
Antoś pojawił się na świecie 19 kwietnia, o 11.20. Jak może pamiętasz, byłam już we wtorek na zajęciach zdesperowana, a moja wizyta lekarska dodała mi jeszcze pewności, że ja już MUSZĘ rodzić – lekarz stwierdził, że jeśli nie urodzę do terminu to czeka mnie patologia ciąży i dokładniejsze badanie rozmiarów dziecka, a potem, kto wie.
Bez zupełnie żadnych objawów położyłam się we wtorek spać, żeby o 1.30 W nocy obudzić się w spektakularnej kałuży wód płodowych. Mówili, że nie da się tego nie zauważyć – mieli rację 🙂 Niestety za wodami nie poszły skurcze i po konsultacji z położną, położyliśmy się spać
i przekimaliśmy do 6.30 Rano. Nadal bez skurczy o 7.30 Byliśmy w szpitalu, gdzie moja położna stwierdziła, że może to nie wody, bo szyjka bez rozwarcia i „jak u niegotowej do porodu pierworódki”. Wtedy już wiedziałam, że moja wizja naturalnego porodu w domu narodzin, podobnego do tego pierwszego raczej się nie ziści. Tu bardzo pomogło mi to, co powtarzałaś nam „na zajęciach od pewnego czasu – liczy się efekt, a nie sposób i że trzeba być elastyczną.
Dalej poszło już ekspresowo i absolutnie nie tak jak sobie wyobrażałam. Po oksytocynie skurcze ruszyły jak szalone – chociaż przyznam, że były chyba mniej bolesne niż te krzyżowe
w pierwszym porodzie. Położna wsadziła mnie do wanny, (o czym zawsze myślałam, że tego absolutnie nie chcę robić) i intensywnie ze mną pracowała – kazała mi na przykład używać oddechu przeponowego do „spychania” młodego zanim jeszcze zaczęła się faza parcia.
W zasadzie nie miałam czas, żeby używać innych metod (nawet oddechu złotej nitki), których mnie uczyłaś, bo w moim porodzie każdy skurcz oznaczał dodatkową aktywną fizyczną pracę, a nie „zarządzanie bólem” […]
Synek urodził się cały i zdrowy do wanny, a mój mąż mógł spokojnie odebrać nasza córkę
z przedszkola, (co trochę zaprzątało nam głowę przez cały ten czas).
Sporo osób pyta, który poród był „lepszy”, a ja nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi. Fizycznie na pewno ten drugi – dzięki Twoim zajęciom miałam świetną kontrolę nad wszystkimi niezbędnymi mięśniami – przeponą, mięśniami brzucha, dna miednicy i mogłam efektywnie pracować z położną. Ciało było naprawdę dobrze przygotowane i szybko weszło
w automatyczny rytm pracy. Ale emocjonalnie, chyba ten pierwszy wspominam lepiej. Proces trwał kilka dni, a ja mogłam przepracować w głowie wszystkie etapy porodu. Teraz, miałam na to zaledwie kilka chwil.
Każdej kobiecie życzy się szybkiego porodu, ale teraz nie jestem już taka pewna czy ta super-szybkość jest rzeczywiście taka super. Przez to, że wszystko działo się tak ekspresowo, moja głowa nie nadążała za tym, co działo się z ciałem. W którymś momencie poprosiłam położną czy możemy zwolnić, bo ja bym chciała trochę poczekać i po prostu mieć skurcze i tylko sobie pooddychać, co oczywiście bardzo rozbawiło i ją i mojego męża – rzadko spotykana prośba na sali porodowej:) No, ale potem było już tylko pięknie – przytulanie, pierwsze karmienie, oglądanie mikro-stópek i rączek – dla tych chwil warto najpierw telepać się z brzuchem
9 miesięcy, a potem rodzić:) I to jest chyba mój główny przekaz do dziewczyn – będzie ciężko, będzie bolało, będzie trzeba wspiąć się na wyżyny wytrzymałości fizycznej i emocjonalnej, ale warto:)
Inga […] Za pierwszym razem, wpoiłaś mi, że dam radę, bo poród to coś naturalnego, tym razem nauczyłaś mnie, żeby porzucić wyobrażenia i wizje i poddać się procesowi, bo liczy się końcowy efekt. Gdyby nie ta często powtarzana lekcja, z pewnością byłoby mi zdecydowanie trudniej zmierzyć się z zupełnie nową rzeczywistością.
Pozdrawiam,
Kasia
List nr 6
Cześć Inga 🙂
W zgodzie z naszymi staraniami o wywołanie porodu mojej Zuzi na zajęciach jogi w ubiegłym tygodniu – stało się! 🙂 Nasza mała postanowiła przyjść na świat 7.07 nad ranem po raptem kilkugodzinnej akcji porodowej:) Od momentu regularnych skurczy, co 10 minut do porodu minęło 5h, z czego faza parcia trwała 37 minut. Udało się urodzić naturalnie, bez komplikacji, w jakimś niesamowitym spokoju i cierpliwości 🙂
6.07 Postanowiłam nieco sprowokować Zuzie i rano wyszłam na 2godzinny spacer.
Po powrocie do domu kręciłam się sporo czasu na piłce i słuchałam relaksującej muzyki (dziękuję Ci za polecenie Devy Premal – towarzyszyła mi w porodzie:)), poszłam po zakupy, żeby zrobić romantyczną kolację 😉 Niestety nie udało jej się sfinalizować happy endem ;), gdyż o 22: 00, po całym dniu nieregularnych skurczy, zaczęłam je odczuwać już regularnie co ok. 10 minut. Wzięłam długi prysznic, stanęłam przed lustrem i obiecałam sobie, że zrobię wszystko by zachować spokój i zdać się na intuicję i oczywiście… Oddech. Bo ten był faktycznie najważniejszy – nie żartowałaś 🙂
Do szpitala poszliśmy na piechotę – rodziłam na Madalińskiego – mam tam ok. 500 m od domu. Był piękny ciepły wieczór. W trakcie tego krótkiego spaceru kilka razy przystawaliśmy na skurcze a mój partner masował mi plecy w dolnym odcinku – niesamowicie pomagało. Przyszłam do szpitala z rozwarciem 7 cm :), zatem większą część porodu miałam już za sobą
a akcja postępowała bardzo szybko. Jak tylko przyjęto nas do sali usiadłam na piłce i kręciłam się na niej przez dobrą godzinę, w tym czasie mój partner masował moje plecy. Przy kilku kolejnych skurczach wykorzystałam gaz rozweselający, ale hitem w moim przypadku okazał się ciepły prysznic. Polewałam się ciepłą wodą przez znaczną część porodu w szpitalu Cały czas starałam się stosować oddech złotej nici, który naprawdę bardzo pomaga wizualizować odlatujący ból.
Cały czas byłam bardzo spokojna i pewna siebie. Zupełnie nie myślałam o tym, co może pójść nie tak, skupiałam się na tym, ze każdy skurcz zbliża mnie do momentu poznania „Hani. I udało się:) poród wspominam bardzo miło, a moment, w którym Zuzia przyszła na świat, gdzie przez okna wpadały już pierwsze promienie słońca, wszystkie światła były przygaszone a w tle grała muzyka był po prostu magiczny.
Widzimy się na jodze z maluszkami 🙂 Dziękuję za wszystko.
Pozdrawiam,
Agnieszka
List nr 7
Droga Ingo,
Od 5 miesiąca ciąży uczęszczałam na Twoje zajęcia jogi prenatalnej. Chciałam opisać Ci mój (pierwszy) poród, bo dzięki twoim zajęciom, uwagom i przede wszystkim pozytywnym słowom udało mi się go przejść książkowo i wspominam go jako cudowne, kosmiczne doświadczenie. Brałam też udział w prowadzonym przez Ciebie przygotowaniu do porodu. Co jeszcze istotne, myślę że dzięki twoim ćwiczeniom do dnia porodu nie miałam żadnych dolegliwości w kręgosłupie! Poza tym dużo spacerowałam – codziennie chociaż kilka kilometrów, myślę, że taka aktywność na pewno pomogła, więc serdecznie polecam spacery przyszłym Mamom! W sobotę o 6 rano zaczęłam czuć delikatne skurcze z częstotliwością co 5 minut. Chciałam zaznaczyć ze od początku miałam spokojna głowę – wiedziałam co mam robić, wsłuchiwałam się w moje ciało i przede wszystkim czułam wewnętrzny spokój – dzięki twoim zajęciom i pozytywnym myślom że „mam w sobie wszystko to co jest potrzebne żeby urodzić moje dziecko” Gdy dojechałam na izbę okazało się, że mam 4cm rozwarcia. Skurcze stawały się coraz silniejsze ale od początku prawidłowo pracowałam oddechem i dużo chodziłam. Położne zauważyły, że dobrze sobie radzę, proponowały dom narodzin ale jednak nie miałam w sobie aż tyle odwagi. Kiedy I faza porodu już się rozkręciła, a skurcze stały się dość bolesne pomagałam sobie gorącym prysznicem i przede wszystkim Oddychaniem – złotą nitką. Kręciłam biodrami, a ból sprawiał, że byłam w innej czasoprzestrzeni. Słuchałam swojego ciała, sama wewnętrznie wiedziałam czego ono potrzebuje. Miałaś też rację mówiąc „nie nastawiaj się, nie planuj porodu”, ponieważ chciałam rodzić w pozycji wertykalnej , pozycja na łóżku wydawała mi się czymś koszmarnym a tu niespodzianka – urodziłam na leżąco Cały poród – od przyjazdu na izbę do pojawienia się mojej córki – na świecie trwał 5godzin. Na pewno jestem szczęściarą, że pierwszy poród trwał tak krótko, ale wiem
też, że dużą rolę odegrała tu samoświadomość, którą zbudowałam dzięki Tobie. Istotny był też komentarz położnej do obecnej na sali studentki, że wydychanie bólu a nie trzymanie go w sobie i napinanie się powoduje, że akcja i rozwarcie postępuje szybciej. Cieszę się, żę trafiłam na Twoje zajęcia. Do zobaczenia za jakiś czas na jodze poporodowej!
Pozdrawiam,
Milena